The Rover (2014)

the-rover-poster

Post-apokaliptyczne klimaty wracają w wielkim stylu dzięki nowemu filmowi Australijczyka Davida Michôda, który cztery lata temu zadebiutował bardzo dobrze przyjętym thrillerem Animal Kingdom. Nie wiem, czy to dlatego, że recesja ekonomiczna zaczyna wprawiać filmowców w takie nastroje, ale kino gatunkowe zaczyna sie robić w ostatnich latach coraz mroczniejsze i coraz bardziej cyniczne, co każe chodzić kinomanom na palcach u rąk z radości. Nie ma to przecież, jak zanurzyć się w otchłani beznadziei po radosnej dekadzie zdefiniowanej filmami o o zawsze zwyciężających superbohaterach!

Jak przyznaje Michôd w wywiadzie dla Nerdist: Myślałem wtedy (po zrealizowaniu Animal Kingdom – przyp. red.) dużo o aktualnej kondycji świata. O czynach, do jakich ludzie się posuwają, żeby bezwstydnie rabować planetę w celu zaspokojenia własnych potrzeb czy pragnień. I ku mojemu zaskoczeniu doprowadziłem się do stanu beznadziei, która być może mnie złamała. Wbrew pozorom, reżyser nie inspirował się jednak Mad Maxem przy pisaniu scenariusza. Ale z drugiej strony, nie da się uciec od klasyka dystopii, szczególnie jeśli film produkuje się na australijskim pustkowiu, gdzie zostało zrobionych wiele niskobudżetowych cudów tj. Polowanie na indyka.

I tak w niedalekiej przyszłości, w której globalny kryzys bardzo podniszczył cywilizację, nieudany napad na uzbrojony konwój policyjny zamienia się nagle w pościg, ale prowadzony nie przez organy ścigania, tylko przez bezwzględnego człowiek znikąd (bardzo westernowy motyw), który za wszelką cenę chce odzyskać swoją furę, właśnie zajumaną przez trójkę uciekających bandytów. Brat jednego z nich został przy tym postrzelony i pozostawiony w pośpiechu na pewną śmierć. Teraz zostanie zaś zmuszony do współpracy przez chcącego za wszelką cenę odebrać swój samochód szaleńca, który okazuje się byłym wojskowym i farmerem o tragicznej przeszłości.

Już pierwsze sceny, nakręcone we wnętrzu samochodu, kierują nas w stronę włoskich filmów gangsterskich w stylu późnego Maria Bavy (Wściekłe psy, 1974), ale wyzierająca zewsząd desperacja odsyła bardziej do Czasu wilka Michaela Haneke, co tworzy typową mieszankę dla modnego ostatnimi czasy artystycznego kina gatunkowego. Reżyser wyłamuje się jednak przez większość czasu z tej szufladki dzięki bezwględnemu posuwaniu akcji do przodu w stylu Sama Peckinpaha.

Ale u Michôda nie znajdziemy w ogóle ujęć w zwolnionym tempie. Zamiast tego używa on wielu różnych, choć głównie statycznych kadrów, którym czasem nadaje większej dynamiki dzięki nagłym odjazdom kamery i filmowaniu obiektów z żabiej perspektywy. Przede wszystkim zaskakuje jednak widza samą historią, brutalnymi czynami pozbawionych wszelkich zasad (anty)bohaterów, które mimo że jakoś tam przewidywalne, wciąż wywołują emocjonalny szok. The Rover to nie artystyczny film o poszukiwaniu duszy, tylko genialna i niczym nie niezakłócona egzekucja post-apo – gatunku, który zawsze był żywy w wyobraźni fanów i filmowców.

Bo gdy obejrzało się już tego Mad Maxa, człowiek mógł sobie popykać w Fallouta i w końcu sięgał do oryginału, czyli kultowego Chłopca i jego psa (1975), do którego w The Rover znajdziemy uderzający hołd. I na trybunach szaleństwo, bo takie odwołania faktycznie zwiastują dobry film! Gwarancją prawdziwego dzieła pozostają jednak przede wszystkim talent i wizja reżysera, który musi to zrobić tak, jak mu się to przyśniło. Michôd robi to zaś, jak Walter Hill w swoim złotym okresie, przywołując męskie symbole czasów kryzysu, odartych ze złudzeń o lepszym świecie samotników, którzy wędrują z miejsca na miejsce lub od zadania do zadania.

I także w tym sensie The Rover to film prawdziwie interesujący, gdyż przywołujący nurt ekstremistyczny, reprezentowany przez rodzinę Peckinpah, Siegel, Hill i Noé. I nie ma tu nawet co debatować, bo pierwsze dwie czy trzy brutalne sceny w tym filmie żywią się obecnym u tych reżyserów brudnym naturalizmem o niemal dokumentalnym wydźwięku, który podparty jest bardzo dobrą realizacją dźwięku. To brutalność, która ma cię zepchnąć do oglądania filmu najniższymi instynktami, i która każe ci się zastanawiać, co zrobiłbyś jutro rano, gdyby nagle przestały istnieć wszystkie te struktury?

I jeśli nawet bohaterowie wciąż posiadają uczucia, które Guy Pearce (Tajemnice Los Angeles) i James Pattinson (Mapy gwiazd) ukazują z zadziwiającą głębią – bo to także film bardzo aktorski – nie są one prezentowane jako narzędzia poznawania świata, czy też pomoc w codziennym życiu, które tych dwóch gości prowadzi. Obydwoje żyją w świecie, który opiera się bardziej na prawie pięści niż na uczciwym handlu i który wymaga by wszelkie słabości były trzymane głęboko w małej skrzyneczce.

Ale że nikt nie może ignorować swoich emocji bez końca, w filmie mamy do czynienia z ich nagłym wybuchem (trochę jak w słynnym Upadku z Michaelem Douglasem), który nie prowadzi jednak do katharsis, a wzmacnia tylko nienawiść do piekła tego świata. Namiastka miłości, która gdzieś tam faktycznie istnieje – niektórzy mogą to nawet interpretować jako nadzieję – prowadzi zaś albo do desperacji, albo do szaleństwa. Ta miłość wciąż daje siłę, ale nie buduje, ani nie ocala świata.

Ostatecznie, The Rover to bardzo wciągająca historia z wolno toczącą się akcją wstrząsaną przez wybuchy agresji, nieodłączny element walki o przetrwanie czy pragnienia nagłej zemsty. Strzelaniny wyglądają tak realnie, że czasem mamy ochotę kryć się przed kulami, a emocje są tak silne, że czasem wydają się zagnieżdżać w naszej głowie. Do tego nigdy nie sądziłem, że zobaczę Pattisona naprawdę grającego i tu się zakoczyłem!

Być może dlatego, że jego bohater jest przygłupem, a być może dlatego, że aktor w końcu dojrzewa, ale Twilight przestał w końcu rzucać swój czar i stajemy się świadkami bardzo poważnej transformacji artystycznej. Aktorsko rządzi tu jednak Guy Pearce, którego mimika przykuwa do kanapy. Jego nienawiść jest totalna, a bezwzględność ustępuje tylko tajemniczej motywacji, która prowadzi do idealnego zakończenia tego fantastycznego filmu, który obok Pod skórą, pozostaje jednym z najciekawszych, jakie wypuszczono na ekrany w ostatnim czasie.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: The Rover
Produkcja: Australia, 2014
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4,5/5

10 komentarzy

  1. W ogóle mi się ten film nie podobał . Zaczął się kapitalnie i trzymał poziom mniej więcej do sceny wybicia tych mongołów od karła . Potem zrobił się z tego straszliwy smęt i tak już zostało do końca. A finałowa scena , to już bucówa kompletna.
    Tylko zdjęcia i sceneria się tu bronią, muzyka może jeszcze.

    Polubienie

    1. No smet to na pewno nie byl. Mi sie film podobal od poczatku do konca, lacznie ze srodkiem. Zakonczenie moim zdaniem mistrzowskie i do tego dobrze umotywowane wczesniejsza scena w domu pani doktor.

      Polubienie

  2. A skoro jesteśmy w temacie, to imo ,, Borgman” to też kicha. Nie unieśli tej dobrze zapowiadającej się historii. Durny i statyczny smęt.

    Polubienie

    1. Wiesz co, Borgmana zapuszcze tak czy siak, bo moze ci sie nie podoba z tych samych powodow, co The Rover. Za malo akcji czy cus. Ja w ogole nie kumam tego argumentu, bo to nie jest kino akcji, tylko osadzony na silnych emocjach thriller, rzeklbym nawet na zwierzecych instynktach, ktore pieknie obnazaja istote ludzka, ktorej nie kontroluja zadne reguly spoleczne.

      No nie wiem. Generalnie, mi weszlo bez smarowania, nawet z ta bardzo specyficzna rezyseria.

      Polubienie

  3. Nie, tu jest inny problem. ,, Borgman” , to bardzo oryginalna ,,home invasion”, rzecz wciągająca, ale od pewnego momentu się to przeradza w taki z dupy wyjęty teatrzyk absurdu , ani w tym grozy, ani nastroju ani porządnego czarnego humoru. Obejrzyj, jasne takie dokonania trzeba monitorować, żeby mieć jasność, co w trawie piszczy. .
    ,,Rover” dla mnie okazał się filmem byle jakim, słabą strasznie opowieścią . Wcale mi nie chodzi o jakiś ,, brak akcji, bo to nie ma być kino akcji” tylko ta story kompletnie mnie nie ruszyła. Niektóre elementy fabuły są debilne , a bohaterowie strasznie prostacko ujęci. Dla mnie to wszystko, co napisałeś w poprzednim poście to są tylko i wyłącznie intencje twórców tego filmu .
    A to, że się wszyscy nad tym spuszczają i biją temu pokłony, jak pojebani , to mnie na prawdę mało obchodzi.

    Polubienie

    1. Ok, chyba zaczynam kumac o co ci biega. Tak, mozna sie przyczepic do dwoch stricte fabularnych rozwiazan, kluczyki od fury i odstrzelenie 3 wojskowych z .38 przez przyglupa. Dlatego tez nie dalem filmowi 5.

      Nie moge sie jednak zgodzic, ze sam scenariusz jest slaby, bo sama historia to restauracja westernowego klasyka a la „Winchester ’73” via „Pieknosci piekiel” i wszystkie pozniejsze wersje.

      Jasne, to w pewnym sensie kalka, ale wyjatkowo dobrze przerobiona w klimacie post-apo, gatunku do ktorego mam wyjatkowa slabosc. Aktorstwo jest pierwszwj klasy i te historie uwiarygodnia, nawet jesli to czysta fantazja. Rezyseria rowniez pierwszej klasy, bo chyba nie powiesz, ze koles sie slizga na skorce od banana. W tym gatunku dawno nie bylo nic tak dobrego, Snowpiercer jest zajebisty, ale to troche za bardzo akcyjniak jak na moj gust.

      The Rover to film przynajmniej tak samo dobry jak Kill List Wheatleya czy Drive czy Valhalla Rising (choc tu moze nie z drugiej strony :D) i na pewno lepszy od calej rzeszy revenge thrillerow, mystery thrillerow i innych klonow „Nocnego przyplywu” hehehe, Carrington byl mistrzem w ogole.

      No nie wiem, dla mnie to film na Zlota Maczete 🙂

      Polubienie

  4. A w życiu, ,, Kill List” jest o niebo ciekawszy .
    Na upartego ,to ogólny schemat ,, Winchestera 73” gdzieś tu majaczy, może nawet i ,,Łowców Skalpów” Pollacka , czy wręcz,, Samuraja i Kowbojów” . Ale sam fakt, ze jakiś film się w czymś tam odwołuje do innego, to jeszcze żaden argument .
    Reżyseria reżyserią, ale scenariusz jest autentycznie do dupy.
    Akcja przygłupa z 38. a la Rambo to po pierwsze , po drugie cała scena , jak Pierce , który wcześniej ze trzy słowa na krzyż wypowiada , nagle na posterunku dostaje jakiegoś retorycznego speeda i żeni dyżurnemu historię swojego życia . To by miało pewien sens, gdyby on wiedział, że Pattison przyjdzie go odbić ( odwrócenie uwagi ) ale on się tego nie spodziewał. Zachowanie niezgodne z usposobieniem bohatera, niczym nie uzasadnione.
    Poza tym masę czasu ( większość drugiej połowy ) zajmują puste jak bęben obrazki z duetem Pierce- Pattison, pełne potwornie drętwej, fatycznej gadki. Jeden bełkocze jakieś farmazony i non stop ma tiki nerwowe, drugi gapi się tępym wzrokiem przez dłuuugie sekundy i czasem coś burknie bez sensu i tak przez cały czas. I te do nikąd nie prowadzące sceny tworzą oblicze i charakter tego filmu, to mnie właśnie irytowało. Ci goście są nieciekawi, tam nie ma niczego, co by ich z tego stupora jakoś wytrąciło, pokazało od jakiejś nieoczekiwanej, zaskakującej strony ( tylko dwa debilizmy :akcja Rambo i przemówienie milczka ) to się tak tylko wlecze we wiadomym kierunku , no i w końcu się dowleka. Żadnego dryfu sytuacyjnego. Marnotrawstwo czasu filmowego.
    Ale najbardziej wkurwił mnie patent z psem . To jest w złym guście absurdalne i na chama ( ostatni bastion resztek wrażliwości bohatera – kurwa, dzięki ) Ciekawe, dokąd on z tym ścierwem chciał dojechać, na początku poznajemy go, jak jest od jakiegoś czasu ,, on the road” . Bo na końcu, jak już to odzyskał, to wystarczyły dwa kroki na pobocze i spoko Orinoko, kopiemy grób . Nie lubię wciskania takiej durnoty, którą mam niby brać ,, na wiarę” jako coś wzruszającego. Poza tym w tym klimacie to musiało jebać jak wszyscy diabli. Ci kolesie , co zajumali Pearce’owi furę zaraz by się zatrzymali i wypierdolili bagażnik, a ci jadą sobie całymi dniami jakby nigdy nic, przy zamkinętych oknach.
    Dla mnie też Złota Maczeta, tylko z cynfolii.

    Polubienie

    1. Ok, fabularnie moim zdaniem masz pelna racje, jak sie teraz nad tym zastanawiam… tylko, ze tego filmu by sie w ogole nie dalo ogladac, gdyby nie klimat. Ok, wezmy dwoch gosci, ktorzy lacza sily, ale tylko z bardzo egoistycznych powodow i ruszaja w poscig za samochodem po zniszczonym kryzysem pustkowi.

      Brzmi jak bajka, nie? Dokladnie tak, jak wszystkie westerny… i jak wszystkie gialli, horrory etc. Ok, postawmy to tak, nie przeszkadza ci scenariusz pelen bzdur w „Gklebokiej czerwieni”, „Domu przy cmentarzu” i „Milano calibro 9”, co? 🙂

      Jasne, to sa wszystko znakomite filmy, pomimo tego ze nie maja fabularnie zadnego sensu. Ich glowna zaleta sa styl i atmosfera, ktore Michod moim zdaniem w „The Rover” odmalowal mistrzowsko. Ok, nie podobaly ci sie pojebane gadki, ale ogladzasz charakter przyglupa grany przez Pattinsona. Chcesz, zeby teraz co, stal sie zimnym psychopata, czy bohaterem z wrazliwym sercem?

      Poza tym, nie moge sie zgodzic z toba, ze te gadki sa puste, bo charakter grany przez Pearce’a praktycznie nic nie mowi, on sie tylko odzywa czasem, wywala z siebie trzy zdania, a kamera caly czas skupia sie na jego twarzy i mamy wtedy kilka minut na poznanie psychologii postaci? Nie wiem, jak w ogole mozna na to patrzec jak pusty srodek wyrazu.

      Nie moge sie tez zgodzic, jesli chodzi o zakonczenie. Wzruszenie? Gdzie? To jest pokazanie, jak czlowiek moze byc zdesperowany, jesli bardzo czegos chce? Wrazliwosc? Nie sadze. Szalenstwo tak. Posilkujace sie uczuciam, tak. Dajace nadzieje? Dla mnie nie. Tu nie ma nadziei. Bardziej to traktuje, jak koncowke „Medium Cool”, tyle ze bez zwracania uwagi na wszechmocne oko. Swiat zmienil sie nie poznania i nawet jesli wydaje ci sie, ze cos ze starego swiata pozostalo, to jest chory potworek.

      Aaaa, nie twierdze ze film 3ba cenic za to, ze sie do czegos odwoluje, na pewno nie mialem tego na mysli.

      Polubienie

      1. Zakończenie nie wnosi kompletnie niczego do tej historii , jest tyleż kretyńskie samo przez się ( jako pomysł fabularny ) , co puste – szaleństwo, brak nadziei , desperację , czy portret zdewastowanego człowieczeństwa jednostki i świata ( wzajemnie się odbijających ) mamy prosto i dobitnie nakreślone w pierwszej połowie i nieustannie konfirmowane przez cały film. Dlatego finał niczego tu nowego nie wnosi, świata nie objaśnia, nic do całości nie dopowiada , niczego nie odsłania, ani też nie odmienia : podręcznikowa tautologia i nic poza tym.
        Atmosfera, nawet dobrze wykreowana, może ,,pociągnąć” słabą, niedorobioną story tylko do pewnego stopnia, jej zdolność tuszowania niedoskonałości innych aspektów samej historii w którymś momencie się kończy.
        To jest film bez tajemnicy. Wymienione pozycje Argento, Fulciego i Di Leo to idealnie dobrane przykłady opowieści , które właśnie o tajemnicy traktują . I to poważnie. Te ,,bzdury” i ,, bezsensy” grają tu podobną rolę, jak te świadomie niedokończone elementy na obrazach Leonarda Da Vinci .
        Jeszcze lepszym kontrprzykładem jest przywołany ,, Rabid Dogs” Bavy. Tam zakończenie ujawnia w mikroskali upiorność otaczającego świata przez zdarcie maski , danej nam jako prawdziwa twarz i zarazem opoka pożądanego ładu. Zostajemy z poczuciem szoku, ale musimy w to uwierzyć, co owocuje niepokojem, który zostaje na długo po seansie. Jesteśmy wzbogaceni o pewną wiedzę, której nie szukaliśmy .
        Zakończenie ,, Rovera” zostawia nas na rozstajach między pustym śmiechem a wkurwieniem . I to wkurwienie jest tym ,, ostatnim komplementem on the Earth” dla filmu, który na początku coś ciekawego w zajmujący sposób. obiecywał

        Polubienie

  5. Z drive nie przesadzałbym. Współczesny thriller w założeniu mający poruszać serca fanów okazuje się być de facto emocjonalnym trupem. Jeśli ktoś pragnie takich przeżyć z kinem to polecam Running Empty Sidneya Lumeta z Riverem Phoenixem, subtelniejsze w wyrazie i nie nadmuchane ego jak pożal się Boże reżyser Drive. Szkoda, że młodzi twórcy po zrobieniu 2,3 dobrych filmów nagle stają się samozwańczymi Bogami przez co tracą ważną cechę znaną u wielkich twórców kina – samokrytycyzm.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.