Colorado (1966)

RESA

Rok 1966 to bez wątpienia czas przełomowy dla włoskiej odmiany westernu. Obfitował on w szereg sztandarowych pozycji, z których na szczególne wyróżnienie zasługują filmy trzech Sergiów: Leone, Corbucciego i Sollimy. Ci sprawni warsztatowo filmowcy tchnęli nową jakość w upadający gatunek, który w Ameryce miał długą tradycję. Stworzyli obrazy odmalowujące za pomocą mrocznych barw bezkresne przestrzenie Dzikiego Zachodu i jego nieodłącznych bohaterów: rewolwerowców, łowców nagród, bandytów i jeźdźców znikąd. Gdy Richard Brooks realizował w Kalifornii i Nevadzie Zawodowców, po drugiej stronie Atlantyku, w hiszpańskiej Andaluzji, Sergio Sollima pokazał amerykańsko-meksykańskie pogranicze nie gorzej niż jego amerykański kolega po fachu.

Siłą jego filmu są zależności i konflikty dwóch głównych bohaterów: Jonathana ‚Colorado’ Corbetta i Manuela ‚Cuchillo’ Sancheza. Pierwszy z nich to twardziel z ambicjami, któremu trudno zaakceptować porażkę. Jego ambicja i upór powodują, że gdy podejmuje się jakiegoś zadania, będzie brnął do samego końca nie uznając kompromisów, aż osiągnie zwycięstwo. To zręczny rewolwerowiec, który podąża do przodu nie oglądając się za siebie. Jak pokazują autorzy filmu – należy mieć oczy z tyłu głowy, a nie bezmyślnie podążać ku autodestrukcji. Uciekający przed Corbettem Meksykanin Cuchillo to cwaniak i nożownik, który został oskarżony o gwałt i morderstwo popełnione na młodej dziewczynie. Przypomina on jednak bardziej sympatycznego awanturnika i ciężko uwierzyć, by mógł być gwałcicielem i mordercą.

Czarnymi charakterami w tej historii nie są jednak ani bandyci, ani wyrzutki społeczne, lecz darzeni powszechnym szacunkiem dostojnicy, którzy dla korzyści majątkowych gotowi są sprzedać własną rodzinę. Źródłem dochodów jest w tu kolej, w której upatruje się szansy zarobku, gdyż jest gałąź transportu dobrze rokująca na przyszłość. Linie kolejowe mogą połączyć ze sobą miasta, stany, a nawet państwa (np. USA z Meksykiem). Występującą w filmie relację Amerykanina z Meksykaninem można przy tym potraktować jako próbę pojednania dwóch narodów, które w XIX-tym stuleciu toczyły wojnę. Oba były wyniszczane przez konflikty wewnętrzne, co znalazło też swoje odzwierciedlenie w filmie jako konflikt rewolwerowca Corbetta z pazernym finansistą Brokstonem i jego poplecznikami.

Colorado lawiruje pomiędzy estetyką spaghetti westernu, a specyfiką amerykańskiej klasyki. Mamy tu kilka ekstrawaganckich pomysłów, jakie trudno znaleźć w filmach Starego Hollywood, lecz fabuła toczy się standardowo, zgodnie z klasycznymi regułami gatunku – tak jak pociąg pędzi po torze kolejowym zgodnie z rozkładem jazdy. Pociąg Sergia Sollimy czasem tylko zbacza z wyznaczonego kursu, by szybko jednak wrócić na właściwy tor i bez zatrzymywania się pędzić już do końca. Ta przejażdżka po hiszpańskim Zachodzie dostarcza wiele frajdy wielbicielom klasycznych westernów. Kule świszczą gęsto, rewolwery wyciągane są z kabury z fachową zręcznością, a meksykański spryt górują nad amerykańską arogancją i ambicją.

W swoim pierwszym westernie Sergio Sollima udowodnił aż nadto, że był w stanie opowiedzieć prostą historię sensacyjno-przygodową bez denerwujących dłużyzn. W Colorado połączył dobrą akcję przygodową z polityczną ideologią, dodając do tego odpowiednią dawkę przemocy i humoru, ale rezygnując z artystycznych eksperymentów typowych dla Sergia Leone. Debiut Sollimy, znanego z atrakcyjnej i arcyciekawej przygodówki Czarny korsarz, nabrał życia i interesujących barw dzięki znakomitym aktorom, którzy w siodle i brudnych, przepoconych ubraniach czuli się doskonale.

Lee Van Cleef w przeciwieństwie do Tomasa Miliana nie był aktorem wszechstronnym i specjalizował się w określonym typie ról. W Colorado obaj rewelacyjnie odegrali jednak bohaterskich awanturników, którymi próbują sterować pozbawieni honoru i moralnych zasad biznesmeni, mający ambitne plany rozwoju gospodarczego, który ma zostać zbudowany na obłudzie i niszczeniu cennych wartości. Dobrą rolę zagrał też – mający odpowiednią chytrość w oczach – Walter Barnes w roli przedsiębiorczego Brokstona.

La resa dei conti (co po włosku oznacza Dzień rozliczenia) w zgodnej opinii fanów spag-westów należy do najlepszych filmów tego nurtu. Nielubiany przez krytyków i uwielbiany przez miłośników włoskiej kuchni, gatunek miał swoje pięć minut w latach 60-tych, ale tylko dzięki trzem filmowcom o imieniu Sergio, którzy zdołali go unieśmiertelnić. Dziś odkrywany jest na nowo przez kolejne pokolenia widzów spragnionych kina stroniącego od hollywoodzkich schematów, lecz wciąż dostarczającego sporej dawki emocjonalnej rozrywki.

Nawet jeśli spaghetti westerny mają niewiele wspólnego z prawdą, stanowią interesującą alegorię rzeczywistości pełnej przemocy, gwałtów, grabieży, wojen i wyścigów szczurów. Colorado Sergia Sollimy to bardzo profesjonalnie przygotowana składanka elementów, za które lubi się ten specyficzny gatunek – od wzbudzających sympatię charyzmatycznych bohaterów, na sprawnie zrealizowanych pojedynkach kończąc. Produkcję uatrakcyjniają jeszcze nuty słynnego Ennia oraz warstwa wizualna, które czynią ją niemal perfekcyjnym widowiskiem pozbawionym słabych stron.

Mariusz Czernic

 

Znany pod tytułami: The Big Gundown / La resa dei conti
Produkcja: Włochy/Hiszpania, 1966
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5

2 komentarze

  1. Nieprzyzwoicie dobry film. Ukłonem w stronę klasycznego westernu jest też jego wymowa – bohater odrzuca szansę rysującej się przed nim kariery, by bezinteresownie stanąc w obronie kogoś, kto jest nikim, a na dodatek zrobił z niego kompletnego wała
    ( scena ze skorpionem niszczy 😀 )
    Jet tu dowcipny akcent europejski w postaci austriackiego rewolwerowca barona von Schulenberga ( z bębenkowcem systemu Lefaucheux w customerskiej kaburze ), którego motywem muzycznym jest ,, Dla Elizy” Beethovena.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.