Wojownicy (1979)

warriors_poster_1979

Jest koniec lat ’70, choć akcja równie dobrze mogłaby się rozgrywać w najbliższej przyszłości, a Nowy Jork staje w płomieniach, przechodząc z dnia na dzień pod kontrolę bezwzględnych ulicznych gangów. Wojna, która do tej pory była zarezerwowana dla innych kontynentów, została w końcu rozpętana w centrum USA. Jej potwierdzeniem staje się wiec zwołany w centrum Bronxu przez Cyrusa – głowę czarnego gangu Riffs, który jest pewien swojej siły do takiego stopnia, że planuje przejęcie ostatecznej kontroli nad miastem.

Na wiec przybywa 900 przedstawicieli 100 różnych gangów, które na codzień często pozostają w stanie wojny, ale w tę specjalną noc zawieszają broń, żeby wypracować wspólne porozumienie. Wśród nich znajduje się 8 członków gangu Warriors z Coney Island, którzy w swoich skórzanych kamizelkach ze skrzydłami na plecach (logo jest wariacją symboliki Hell’s Angels) i barwnych ozdobach włosów reprezentują pewien ewenement – są etniczną mieszanką (na skutek nacisku Paramount reżyser musiał bowiem zrezygnować z wyreżyserowania historii czarnego gangu).

Cyrus wygłasza żarliwe przemówienie, wzywając 60 tys. gangsterów do odbijania dzielnicy po dzielnicy z rąk rządu i policji, ale w jego trakcie zostaje zastrzelony. Wybucha popłoch, a zabójca korzystając z zamieszania, na cały głos perfidnie obwinia o zamach wojennego wodza (tak, to prawdziwy tytuł) Warriors, który po krótkiej walce na pięści zostaje zmasakrowany przez przyboczną gwardię Cyrusa. Reszta gangu salwuje się ucieczką i będzie musiała teraz przebić się do stacji metra, żeby wrócić na Coney Island. A ulica już dymi żądzą zemsty i wcześniejszy rozejm poszedł w niepamięć.

Tak zaczyna się kultowy film akcji Waltera Hilla, który często określany jest jako fuzja komiksowej estetyki z quasi postapokaliptycznym klimatem wszechobecnego zagrożenia – gangsterskie science-fiction. Dzieło to stanowi dla reżysera przełom stylistyczny: odbija od umieszczania w centrum filmu tajemnicznego autsajdera, jak też komercyjny: Wojownicy byli pierwszym poważnym sukcesem kasowym Hilla, zgarniając $22,5 mln w box office przy budżecie $7 mln. Pierwsze filmy artysty, Ciężkie czasy oraz Kierowca, były obrazami zainspirowanymi przez Francuską Nową Falę i kino Johna Houstona, a Wojownicy to mroczna, miejska fantazja z kolektywnym bohaterem.

W istocie, Hill przyznał się, że książka Sola Yuricka, na podstawie której powstał scenariusz, wadziła mu swoim nie do końca przekonującym realizmem. Jej autor był członkiem radykalnej organizacji Students For Democratic Society – powszechnie uważanej za pierwszy płomień Nowej Lewicy w Stanach Zjednoczonych – i zawarł w niej ideę społecznej rebelii, czarnego powstania, która była bardzo popularna w czasie publikacji książki w 1965. Hill puścił jednak wodze fantazji, co pozwoliło mu na wprowadzenie do filmu elementów niemal surrealistycznych. Wojownicy nie są tak naprawdę zakotwiczeni w czasoprzestrzeni, gdyż stanowią rzeczywistość samą w sobie!

Klimat złego Nowego Jorku – który z czasem stał się nawet niszowym typem narracji kulturowej – zostaje w filmie Hilla spotęgowany do ekstremum. Nikt nie chodzi po ulicach w nocy oprócz gangsterów, którzy zazdrośnie pilnują swojego terytorium. A niektóre gangi to zestaw kompletnych frików stylu: The Baseball Furies noszą się przykładowo w kompletnych kostiumach baseballowych, malują twarze i okładają swoich wrogów pałkami. A Warriors ze swoją miłością do skórzanych wdzianek – które teraz nie przeszłyby nawet w gejowskiej operze mydlanej – prezentują się jak szczury nowego pogranicza.

Te „teatralne” elementy dają jednak prawdziwą radochę widzowi, jeśli tylko wróci on pamięcią kilkanaście lat wstecz i wyobrazi sobie niskobudżetowe skarby, które oglądał na VHS w momencie buntu przeciwko wszystkiemu. Jeśli ktoś doświadczył Wojowników wtedy, to musiało być prawdziwe przeżycie, elektryczne dreszcze. Ale oprócz nostalgii film Hilla działa również doskonale ze względu na odrealnioną atmosferę, której w żaden sposób nie można traktować na poważnie, tak więc jakiekolwiek autorskie pretensje odpadają już na starcie.

Przy prostym jak drut scenariuszu i średnim poziomie aktorskim (dobry jest James Remar), na plan pierwszy wysuwa się znakomita reżyseria Hilla, rewelacyjny montaż, zdjęcia i świetnie zaaranżowane sceny walki, a wszystko w naturalnym otoczeniu miejskiej dżungli. Klimatu dodają disco funkowe przeróbki soulowych hitów tj. Nowhere To Run, puszczane przez anonimową, czarną didżejkę radiową – jeden z niewielu elementów odzwierciedlających epokę, w której film został zrealizowany – tworzące przejścia pomiędzy poszczególnymi sekwencjami podróży Warriors do domu, a jednocześnie reżyserski komentarz do samego filmu.

Wokół samej produkcji krążą legendy. Okoliczne gangi niemal każdego dnia obserwowały, co dzieje się na planie, a sami aktorzy weszli w pewnym momencie tak głęboko w swoje role, że zaadaptowali nawet gangsterską mentalność i starli się z grupką, która odlała się na nich z mostu.

Jak na produkcję z użyciem tysiąca statystów – użytych do sceny wiecu – Wojownicy zostali jednak nakręceni w ekspresowym trybie 60 dni, choć cały zespół niemal codziennie zmieniał lokację, a aktorka Deborah Van Valkenburgh dostała przez przypadek w twarz pałką baseballową i była hospitalizowana. Najdziwniejszą ciekawostką jest jednak to, że jako fan filmu zadeklarował się Ronald Reagan. Czy wpłynęło to na jego późniejsze decyzje polityczne? Nie wiemy.

Conradino Beb

 

Oryginalny tytuł: The Warriors
Produkcja: USA, 1979
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 4/5

5 komentarzy

  1. Dzieło. Najbardziej lubię moment, jak Wojownicy wylądowali na kwadracie u tej ekipy lasek, z którymi też musieli stoczyc walkę : sympatyczna atmosfera, wszystko pięknie gra, ale jakby coś niepokojącego wisiało w powietrzu… i nagle jeb ! Świetnie wyreżyserowana scena.
    Hill o temat gangów ulicznych otrze się jeszcze w ,, Streets of Fire” 84′ , ale przedsięwzięcie zakończy się kasowym flopem, nie zwracając nawet kosztów produkcji – z resztą ,, Ulice w Ogniu” nie mają najmniejszego startu do ,, Wojowników” ; poza pojedynkiem Michaela Pare’a z Willemem Dafoe na kilofy i dośc fajnym soundtrackiem, to nic z tego filmu nie zostaje w pamięci na dłużej ( mnie przynajmniej ).
    Z to we wcześniejszym ,, Southern Comfort”, Hill pokaże wszystkim, who’s the man .

    Polubienie

  2. Ale nawet i w tej kategorii się nie sprawdza, cala story jest od a do zet do dupy i tyle. Żeby chociaż był jakoś fajnie nieporadny, ale i to nie ; Hill jest na to za dobry warsztatowo… niestety 😀

    Polubienie

  3. No tak… bierzemy ,, Anabazę” Ksenofona Ateńczyka, przecieramy przez sito kreatywnej socjologii i mamy ,, The Warriors” 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.