Elfy (1989)

elves_poster

Wypiekami na twarzy reaguję na każdy film, komiks, grę czy książkę związaną z nazistowskimi eksperymentami czy okultyzmem. Całe dzieciństwo spędziłem na strzelaniu do ożywionych mumii gdzieś w prastarych germańskich kryptach, grając w Return To Castle Wolfenstein, a moja wiara w ten niszowy podgatunek kina grozy wróciła wraz z seansem The Devil’s Rock i Frankenstein’s Army.

Wyobraźnia twórców nie zna granic i od wielu już lat jesteśmy zasypywani mniej lub bardziej absurdalnymi historyjkami o Trzeciej Rzeszy, z których najpopularniejsza ostatnimi czasy to Iron Sky. Dość odważny krok zrobił tu Jeffrey Mandel, kręcąc film o świątecznym Holocauście rozpoczętym przez zakopanego w ziemi post-nazistowskiego elfa.

Na noc przed Wigilią Bożego Narodzenia, Kirsten wraz z koleżankami nieświadomie budzi zakopaną w lesie, tajną broń Trzeciej Rzeszy – krwiożerczego elfa, który po wygrzebaniu się z ziemi zmierza wprost do pobliskiego centrum handlowego ogarniętego gorączką przedświątecznych zakupów. Ale zwraca to uwagę tajemniczej organizacji, której wszyscy członkowie mówią piękną angielszczyzną z niemieckim akcentem.

Opis filmu dla wielu będzie zapowiedzią krwawego, absurdalnego horroru komediowego z kiczowatym potworkiem i świątecznym akcentem w tle, zapieczonego z dużą ilością sera. I tutaj następuje rozczarowanie, bo Elfy zamiast smacznego domowego, acz taniego jedzonka, przypomina raczej hamburgera w przydworcowej budzie. Produkcja kłamie nam od samego początku! Tytuł wskazuje, że elfów będzie kilka, a jest jeden. Jego sztuczność nie wzbudza przy tym żadnych ciepłych uczuć typu „och, co za fantastyczny kicz”.

Elfy zakorzeniły się w kulturze masowej jako piękne postaci, wykorzystujące moc natury do leczenia swoich towarzyszy podczas rajdów…. ech cofnij, podczas różnych przygód. Jednak w filmie mamy do czynienia z czymś, co bardzie pasuje do opisów ghuli z prozy Andrzeja Sapkowskiego lub wyglądem zbliżone jest do potworków z całkiem dobrego Brytyjskiego horroru Zejście.

Jestem w zasadzie fanem gumowych potworów i w tej kwestii naprawdę mogę wiele wybaczyć, ale to co widziałem tutaj wymyka się poza skalę „nie było pieniędzy ale były chęci” i daje radę wdrapać się jedynie do połowy skali „nie było pieniędzy, nie było chęci, oglądaj to i płać”.

Zasadniczo, twórcom nie chciało się robić nawet elfa jako całości, więc ujęcia kamery są tak kręcone, że raz widzimy same nogi (które notabene przypominają nogi zabawkowej Godzili, którą kiedyś posiadałem), a kiedy indziej postać potwora od pasa w górę. Trudno jest też określić jego faktyczną wysokość, gdyż w każdej scenie wydaje się on większy lub mniejszy. Jedynym ratunkiem w tym przypadku jest kilka scen, w których popisuje się on, jak w jakimś akcyjniaku.

Efekty gore nie występują praktycznie w ogóle, bo elf do innowacyjnych nie należy i uśmierca swoje ofiary głównie nożem lub stosuje takie sztampowe zagrania, jak wrzucenie radia do wanny podczas kąpieli. Widać że budżetu zabrakło, więc tradycyjnie atak wygląda tak: ujęcie na ofiarę, widok z oczu mordercy, atak, krzyk ofiary, ujęcie na narzędzie mordu, ujęcie na leżącego i polanego sztuczną krwią aktora.

Brak konkretnego gore w takiej produkcji to grzech niewybaczalny, ale reżyser stara się to zrekompensować sekwencjami strzelanin i pościgów samochodowych. Pamiętacie kultową scenę z Toksycznego Mściciela, kiedy to Melvin (już po transformacji) ściga samochodem jednego z chłopaków odpowiedzialnych za jego los? Jeśli tak, to wyobraźcie sobie połowę dynamizmu, połowę czasu trwania i obleczcie to w mrok nocy tak, żeby nie było nic widać.

Elfy pełne są tego typu scen i fabularnie też jest niestety słabo. Za mało tutaj wątków komediowych, a za dużo gadania o „dupie Maryny”. Aktorzy starają się jak mogą, ale mimo że wyglądają wręcz groteskowo, scenarzysta nie daje im zbyt dużego pola do popisu. Kirsten (Julie Austin) i jej głupkowate koleżanki nie nadrabiają nawet wyglądem. Zła organizacja bierze w swoje szeregi chyba tylko ludzi z przerośniętymi migdałkami, bo ten udawany akcent brzmi jak charczenie pijaka pod Żabką.

Nikogo nie da się w tym filmie polubić, zwłaszcza macochy (Deanna Lund) głównej bohaterki, która w popisowej scenie topi kota w kiblu. Jedynym jasnym punktem tej całej hałastry jest Mike, grany przez sympatycznego, brodatego olbrzyma Dana Haggerty’ego – weterana kina klasy B. Scenografia jest strasznie uboga i samo centrum handlowe, dzień przed Wigilią, jest szare, mętne i jakoś mało w nim życia, przez co klimat Świąt schodzi gdzieś na trzeci plan, choć przypominają o nim czasem sami bohaterowie swoimi głupawymi tekstami lub stojąca w koncie choinka.

Elf nawet na krótką chwile przywdziewa czapkę Św. Mikołaja, ale jest to raczej pojedyncze mrugnięcie okiem w stronę widza niż zabawa symbolami. Muzyka stara się wykrystalizować jakiś główny motyw, ale na daremnie, bo main theme jest smętny i w ogóle nie związany ze Świętami.

Czy są jednak tacy, którzy sięgną po Elfy? Jasne! Wszelakiej maści fani „bardzo złego kina”, kiczu, maniacy sceny VHS, czy też ludzie poszukujący horrorów z absurdalną fabułą, a nie jakością produkcji. Ale – nie, żebym nie ostrzegał – jest to film kiepski, gdyż mimo zachęcającej otoczki, produkt jest znacznie słabszy od opakowania. Omijajcie więc to „dzieło” szerokim łukiem! Jeśli chodzi o horror świąteczny, faworytami dalej zostają dla mnie Czarne Święta i Silent Night, Deadly Night. Gumowy elf raczej nie jest w stanie zagrozić Mikołajowi z siekierą w ręku.

Dziku

 

Oryginalny tytuł: Elves
Produkcja: USA, 1989
Dystrybucja w Polsce: Brak
Ocena MGV: 2,5

4 komentarze

  1. Chyba widziałeś ten film na trzeźwo 😀 . Elfy oglądałem już dawno, jakieś 2 lata temu, tuż przed świętami, po paru słodkich lolkach i odebrałem ten film zupełnie inaczej. Oczywiście efekty to chujoza straszna, ale groteskowość postaci, dialogów i akcji doprowadzała mnie do salw śmiechu i miałem dużą przyjemność oglądając ten „wyjątkowy obraz” ;). Oglądam sporo gówna tego typu i na serio nie nudziłem się (chyba, że miałem tak dobre palenie i to dlatego, lub mam mózg przeżarty takimi bzdurami) ;). Jak dla mnie spokojnie dałbym 3, oceniając oczywiście przez pryzmat śmieciowego kina.

    Polubienie

  2. No i git :). Chociaż jak tak pomyślę to chyba wina palenia, bo nawet Nazistowscy surferzy oglądani wtedy aż tak nudni nie byli :D. Ale bardzo mnie cieszy, że teraz więcej szrotu będzie w dziale filmowym liczę na daleką wędrówkę na Filipiny( ale lata 80 z takimi hitami jak Lady Terminator) czy Indonezję 😀

    Polubienie

  3. Właśnie starałem się podejść do tego filmu ”na trzeźwo” 😉 Dla mnie produkcja gubi się w tym czym ma być. Niby mamy wątki komediowe i typowo horrorowe ale wszystkie wypadają po prostu słabo. Pomysł dość ”wyjątkowy” i za to 1.5 całą resztę zaorać 😀

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.