The United States Of America – The United States Of America (1968)

Gdy pod koniec lat ’60 rewolucyjna mieszanka tripów na kwasie, podawanych wszędzie jointów, a także politycznego radykalizmu, zaczęła sie przekształcać w prawdziwy styl życia, pewien młody etnomuzykolog i kompozytor awangardowy z UCLA o imieniu Joe Byrd, postanowił na fali tej atmosfery powołać do życia jednorazowy projekt muzyczny, który nazwał The United States Of America.

Studiujący kompozycję w Nowym Jorku pod okiem samego Johna Cage’a i obracający się w kręgu kultowych dzisiaj kompozytorów tj. LaMonte Young, Terry Riley czy Virgil Thompson, Byrd zaznajomiony był z nowinkami muzyki konkretnej i proto-elektroniki, które chciał wykorzystać w swoim własnym projekcie.

Wraz z czwórką innych muzyków, wśród których znalazła sie także jego była dziewczyna, wokalistka i kompozytorka tekstów – Dorothy Moskowitz, nagrał w 1968 płytę, do której wydania udało mu się przekonać kierownictwo Columbia Records, próbującej w tym czasie robić kasę na wszystkim, co w jakikolwiek sposób było związane ze scena psychedeliczną.

Pierwsza i jedyna płyta The United States Of America, nosząca ten sam tytuł, była eksperymentem totalnym, przedziwnym miksem muzyki cyrkowej, psychedelicznego rocka, proto-elektroniki i nowego, lizergicznego orbitowania The Beatles.

Jak twierdził w wywiadach sam Byrd, jego bezpośrednimi inspiracjami były: Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band, twórczość Country Joe and The Fish, Jefferson Airplane oraz dokonania klasyków garażowej sceny San Francisco – The Great Society, w której udzielała się Grace Slick wraz ze swoim bratem.

Efekt eksperymentów Byrda nie był ani przebojowy, ani odrobinę tak przystępny, jak sprzedające się w setkach tysięcy kopii płyty zespołów Brytyjskiej Inwazji. Materiał, który znalazł się na krążku, nie był jednak w żadnej mierze próbą stworzenia łatwego zestawu hitów i nie zawierał nawet jednego kawałka, który można było sprzedać jako singiel.

Album The United States Of America był zaś zupełnie czym innym – jednym z pierwszych głosów awangardy w muzyce gitarowej o kilka lat wyprzedząjac eksperymenty Can, Faust i Magmy. Jedyną grupą, która w tym czasie eksplorowała podobne poletko, byli Soft Machine.

Płyty została wytłoczona w małym nakładzie, a sam zespół przestał istnieć niedługo po jej wydaniu. Brak jakiejkolwiek promocji ze strony wytwórni nie działał motywująco, ale The United States Of America zdążyli zagrać w międzyczasie kilka gigów towarzysząc takim gwiazdom, jak The Troggs czy The Velvet Underground. Ci drudzy zrzucili im nawet podczas jednego z koncertów sprzęt ze sceny.

Mimo świetnego przygotowania zespołu do występów na żywo, publika w tym czasie nie potrafiła ogarnąć dziwnych dźwięków, wydobywających się z ręcznie wykonanych syntezatorów analogowych i domagała się szybkiego spłynięcia zespołu ze sceny. Moogowa rewolucja miała się dopiero rozpocząć, a jedynym bandem który eksperymentował z nowym instrumentem byli The Electric Flag.

Od masy innych projektów psychedelicznych końca lat ’60 zespół odróżniały starannie zaaranżowane, modalne kompozycje z ewidentnym skrętem w stronę muzyki konkretnej i proto-noise’u. Brak bluesowych korzeni – jak u The Grateful Dead – grupa rekompensowała swoja dziwnością.

Trudno było jednak do tego kręcić bioderkami i skakać na dwa, co było jednym z powodów, dla których płyta szybko popadła w zapomnienie i stała się kultowym wydawnictwem dla kolekcjonerów winyli. Po 44 latach wciąż jesteśmy jednak w stanie docenić jej awagardową energię i zrozumieć, jak bardzo wyprzedzała swój czas.

Byrd chciał stworzyć płytę konceptualną, na której rockowe rytmy byłyby wspomagane przez kosmiczne brzmienia nieprzewidywalnych oscylatorów harmonicznych (szaleńczo brzmiące w stereofonicznym miksie) i piękny, melancholijny głos Dorothy Moskowitz, wyśpiewujący absurdalne, poetyckie teksty.

Idealnym przykładem tego stylu jest otwierająca album kompozycja American Metaphysical Circus – cyrkowo-psychedeliczna orgia dźwięków zupełnie nie flirtująca z ówcześnie panującymi, upbeatowymi tendencjami, za to opisująca w surrealistyczny sposób kondycję współczesnego społeczeństwa. Kolejnym awangardowo-elektronicznym popisem jest zaś kawałek The Garden Of Earthly Delights, pędzący do przodu jak rakieta.

Nawiasem mówiąc, płyta jest też jednym z pierwszych manifestów posthipisowskiego nihilizmu. Swoje mroczne oblicze zespół ujawnia przede wszystkim na Where Is Yesterday, który niemal wyznacza kierunek dla mających się wkrótce rozpocząć progowo-symfonicznych ujawnień grup tj. King Crimson czy Colosseum.

Refleksja, wypływająca na wierzch w Where Is Yesterday zdaje się podważać „pozytywną totalność” doświadczenia psychedelicznego, każąc uwzględnić także ciemną stronę kwasu. W kawałku tym The United States Of America osiągnęli również absolutnie fantastyczne brzmienie.

Obok „kwasów” album zawiera również bardziej tradycyjne kawałki tj. niemal taneczny Hard Coming Love czy bardziej garażowy Coming Down z ciężko przesterowaną gitara, które zostały zauważone przez koneserów i świetnie sprawdzają się w didżejskim secie.

Mimo całego potencjału, z każdego kąta płyty wyzierała silna ironia, co słabo przekładało się na klimaty muzyczne, panujące wówczas na rynku – Columbia nie wierzyła przy tym zupełnie w jej powodzenie. W swoich wizjach The United States Of America zbliżali się bardziej do nieprzewidywalnej atmosfery muzycznych eksperymentów Nowego Jorku: The Fugs i Silver Apples, a najbardziej do klasyków psychedelii z Texasu – The 13th Floor Elevators.

Koniec końców, zespół reprezentował jednak absolutnie indywidualny kierunek poszukiwań muzycznych. Warto zainteresować się tą płytą, jak również dalszym losem Joe Byrda, który po rozpadzie The United States Of America, zmontował kolejny skład o nazwie Joe Byrd And The Field Hippies, z którym nagrał znakomitą płytę American Metaphysical Circus.

Conradino Beb

4 komentarze

  1. Nie słyszałem, ale chcę to miec. Jak na razie na żadnej z prezentowanych tu płyt się nie zawiodłem, najbardziej wdzięczny jestem za Dead Skeletons – spasili mi wprost idealnie, z młodych kapel dla mnie numer jeden, na chwilę obecną. Mógłbyś też zajawic akustyczno dronowy Six Organs of Admittance.
    Ps. nie znam ( jeszcze ) recenzowanej płyty i nie wiem, jak mam się odnieśc do tego, że ,,…o kilka lat wyprzedzili eksperymenty gitarowe Franka Zappy…” On przed 68 miał już na koncie tak pionierskie rzeczy, jak ,, Freak Out!” i tak bezkompromisowe, jak ,,,Absolutely Free”. A Cpt. Beefheart rok wcześniej nagrał morderczo upojne dzieło ,,,Mirror Man”, które ukazało się dopiero w 71, bo wytwórnia uznała materiał za kompletnie niestrawny dla jakiegokolwiek odbiorcy 😀 Podobny los spotkał też w tym czasie Velvetów z nagraniami, które wyszły dopiero w 85, płyta ,, V.U.”

    Polubienie

    1. Stary, to jest problem z porownaniami w recenzjach… Zappa byl bardzo nowatorski na „Freak Out” (jako The Mothers Of Invention), tyle ze to byl inny kierunek. Zappa niejako stworzyl kabaretowe fusion na tej plycie, ale The United States Of America jako pierwsi polaczyli sile syntezatorow analogowych i noise’u z psychedelia, wiec troche inna bajka…. Byrd byl jak dla mnie pierwszym nihilista, ktory wylonil sie z kontkulturowego swiatka muzycznego, a Zappa pierwszym parodysta. Roznica tkwi w estetyce…no a Beefheart wiadomo, szalony eklektyzm pelna geba, ale jednak bardziej w strone Zappy. Velvet to przy nich wszystkich weselna kapela, naprawde 🙂 Boston sie prezentowal lepiej od nich w postaci Beacon Street Union czy The Ultimate Spinach, ale wiadomo John Cale, Nico i ich grzanie, to stalo sie kultowe 🙂

      P.S. Dead Skeletons to muzyka przyszlosci. Czekam z niecierpliwoscia na nowy album!

      Polubienie

  2. Wysłuchałem…. no i teraz widzę, ze przywołanie Beefhearta było chybione, dla niego przy tych wszystkich odlotach jednak bazą pozostawał blues, a USA to nieporównywalnie coś innego. Zappa już prędzej, tyle, ze on z odmmiennych jakby ingrediencji te swoje mikstury sporządzał, a już zupełnie innym ,,ściegiem” je z sobą zszywał 😀
    Wspaniała płyta! ,, Ogród Rozkoszy Ziemskich” – hitem wieczoru. Taki lunatyczno-mozaikowy ,,ghost train”, gdzie raz czuc celtycki powiew ( ,, Ogród…” ,, Gdzie jest Wczoraj?”), raz wjeżdża się na ambicję Ringo Starrowi ( ,, Drewniana Żona” ), a w ogóle bardzo serio cały czas się słuchacza traktuje. Miodzio.
    Lista dłużników tUSoA i to z niedalekiej przyszłości jest konkretna. Tak na pierwsze skojarzenie – Bruce Haack z ,, Elektrycznym Lucyferem” , debiut Os Mutantes ( ten sam rok, więc raczej jakaś koincydencja myśli muzycznej ), King Crimson ( płyta ,, Lizard” ), Grechuta z Pawluśkiewiczem ( aranże klasycyzujących smyczków z ,, Korowodu” ), a nawet wczesny Brian Eno ( ,, Take Tiger Mountain” ).
    Ps. Ja tam Velvet bardzo lubię.

    Polubienie

    1. W tym samym okresie nie ma NIKOGO, kto prezentowalby podobne klimaty studyjnie. Rok pózniej wychodzi debiut Silver Apples, a także LaMonte Younga i to są pierwsze płyty, które nawiązują do proto-elektronicznej psychedelii TUSOA… absolutni pionierzy, tj. The Monks dla punk rocka!

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.